Olej z owoców dzikiej róży
30 marca 2016Mecz charytatywny na rzecz dzieci z gdańskiego hospicjum
26 maja 2016Początek XX wieku – czasy „Titanica” i sufrażystek walczących o prawa kobiet – wpisał się w historię jako okres szybkich przemian i niesamowitych wynalazków. I chociaż „Belle Epoque” w swoim szczytowym rozkwicie trwała stosunkowo krótko, zdążyła „wypromować” takie nazwiska jak Wright, Freud czy Einstein. To właśnie wtedy na ulice wyjechały samochody, Maria Skłodowska-Curie odebrała swojego pierwszego Nobla, a w mieszkaniach pojawiły się gramofony. Zmiany pozwoliły rozwinąć skrzydła także firmom kosmetycznym, mogącym produkować od teraz na masową skalę. Niestety dla samych klientek, niekontrolowany napływ rozmaitych „cudownych specyfików” miewał nierzadko zabójcze konsekwencje.
Jako, że kosmetyki nie były poddawane żadnym badaniom, o skutkach ubocznych nieustannie reagujących ze sobą składników dowiadywano się dopiero po fakcie. Nieświadome zagrożeń kobiety, zachęcane przez reklamy prasowe do kupowania produktów mających zmienić ich życie na lepsze, wcierały w skórę toksyczne substancje, ryzykując często trwałą utratą zdrowia. Wzorem piękna była Lillie Langtry, brytyjska aktorka i kochanka króla Edwarda VII (będąca na językach ludzi co najmniej tak, jak dzisiaj Kate Middleton), a celem nadrzędnym stało się posiadanie jasnej i nieskazitelnej cery bez względu na koszty.
Na twarzach eleganckich pań lądowała nierzadko połowa tablicy Mendelejewa, a podstawą pielęgnacji był „edwardiański krem BB”, czyli zabójcza mieszanka wybielacza, amoniaku, kamfory i…arszeniku. Reklamowane w gazetach lecznicze mydła i rozjaśniające płytki do twarzy mające usuwać zaskórniki, piegi i wypryski, wywoływały przy okazji bóle brzucha i ostrą niewydolność nerek. A to był przecież dopiero początek, bo po nałożeniu „wybielacza” twarz była pokrywana pudrem, wraz z którym do krwiobiegu przedostawała się zabójcza dawka ołowiu i rtęci. Do przyciemniania rzęs i brwi używano barwników na bazie wilczej jagody, od wieków wykorzystywanej do uzyskiwania efektu „rozszerzonych źrenic”. Ze względu jednak na to, że w owocach, liściach, łodygach i korzeniach wilczej jagody znajdują się ogromne ilości atropiny, hioscyjaminy i alkaloidów, regularne stosowanie takiego „kosmetyku” kończyło się zwykle zaburzeniami rytmu serca, halucynacjami, napadami szału, światłowstrętem, utratą przytomności lub – w skrajnych przypadkach – trwałą ślepotą.
Belle Epoque dostarczyła kobietom całą paletę nietypowych gadżetów – w sprzedaży pojawiały się czepki korygujące odstające uszy, maski poprawiające owal twarzy czy preparaty do pielęgnacji włosów. Niestety dla tych ostatnich, suche szampony, klipsy i wielkie maszyny do układania loków dawały efekt odwrotny do zamierzonego. Regularnie modelowane pasma dosłownie płonęły na skutek wysokiej temperatury, a głównym problemem wielu kobiet stało się przedwczesne łysienie. Ukrywanie tego defektu pod wytwornymi kapeluszami (na których w ramach dekoracji lądowały nawet martwe ptaki!) też na niewiele się zdało. Żeby nakrycie głowy mogło utrzymać się w idealnej pozycji, konieczne było upinanie ich ostrymi szpilkami, wyrywającymi kosmyki z cebulkami przy każdej próbie „demontażu” kapelusza.
Wychodziłoby na to, że największym niebezpieczeństwem czyhającym na kobiety z początków XX wieku były…one same. Tempo zmian politycznych, przemysłowych i społecznych nie pozwalało na bieżące przewidywanie wszystkich zagrożeń, więc postęp – choć ukształtował naszą współczesność – pociągnął za sobą wiele ofiar. Pokusa bycia „nowoczesnym, pięknym i światowym” była czasami silniejsza, niż zdrowy rozsądek, chociaż właściwie…brzmi to całkiem znajomo, prawda?
Źródło: „Skryci zabójcy epoki edwardiańskiej”, BBC